Słowenia - mały kraj nad Adriatykiem, który łączy z morzem zaledwie 47-kilometrowy pas skalistego wybrzeża. Mały, ale bogaty - ludziom żyje się tu dostatnio, a atrakcji dla przyjezdnych znajdzie się co nie miara.
Podobno słoweński jest najbardziej zbliżony do polskiego. Tak twierdzą językoznawcy. Nawet jeśli tak jest, dla mnie tym najbardziej podobnym zawsze będzie słowacki. Ale i tu, i tu dogadać się łatwo. Co gorsza, dla większości z nas
Słowenia i
Słowacja zlewają się w jedno, choć dzieli te kraje kilkaset kilometrów przyzwoitej autostrady i przepaść w sferze ekonomicznej.
Słoweńcom żyje się znacznie lepiej: od półtora roku dyktują już ceny w euro. Nie są to ceny bardzo wygórowane (choć kraj zdecydowanie górzysty). Jadąc tam, trzeba się liczyć z wydatkami podobnymi do tych u nas, tyle że standard usług jest mało słowiański i przyjemnie wysoki... W adriatyckim regionie
Primorska znaki drogowe są dwujęzyczne: po słoweńsku (co oczywiste) i po włosku. Patrząc na mapę Słowenii, wydaje się na pierwszy rzut oka, że największym portem jest tu
Triest, ale leży on na należącym do
Włoch wąskim pasie wybrzeża, który odgradza dawną Republikę Jugosławii od morza. Wybrzeża
Istrii, której większa część znajduje się dziś na terenie
Chorwacji, należały przez wieki do północnowłoskiej kupieckiej Republiki Weneckiej. Głównym miastem regionu była Capodistria, czyli dzisiejszy
Koper - największy port
Słowenii.
Ale nie samym Koprem
Słowenia żyje. Znacznie piękniejsze i cichsze, pozbawione przemysłu i wciąż urokliwie położone na oblanych lazurowymi wodami Adriatyku wyspach i półwyspach są dwa inne miasta:
Piran i
Izola. Turyści oblegają zazwyczaj to pierwsze, zaś Izola wciąż ma atmosferę spokojnego portu z zacienionymi uliczkami, gdzie włoską manierą pranie suszy się na sznurkach między oknami, a w powietrzu unosi fetorek ryb i wodorostów. Piran wydaje się zdecydowanie bardziej ugładzony i utrzymywany na pokaz. Turyści mają więc w czym wybierać, a przy tym w obu miastach jest pełno knajpek, które serwują fantastyczne, świeżutkie kalmary w czosnku i wiele, wiele innych owoców morza.
Wyrzeże Słowenii kończy się na
Portorož, czyli Porcie Kwiatów. Ale to już trochę inna historia - to jakby małe Las Vegas rzucone nad Adriatyk, a do tego połączone z architekturą hotelową Międzyzdrojów i Łeby lat 70. Mieszanka wybuchowa od strony estetycznej, ale bardzo witalna, sądząc po intensywności tutejszego życia nocnego... Zaledwie pół godziny jazdy z Piranu i jesteśmy w zupełnie innym świecie: wapiennych górach poszatkowanych wąwozami i podziurawionych jaskiniami. Taki właśnie jest
słoweński Kras. Znamy tę nazwę ze szkolnych lekcji geografii. Tu jesteśmy u jej źródeł. Wapień i woda sprawiają, że Kras ma dwa oblicza - jedno widoczne na powierzchni ziemi, drugie pod nią. Okoliczne rzeki, stawy i jeziora to znikają, to znów wypływają na powierzchnię ziemi.
Wypłukując po drodze skały, tworzą miejscami całe
systemy podziemnych jaskiń. Na powierzchni w palącym słońcu i ciągle wiejącym wietrze rosną
gaje oliwne, popija się czerwone
wino Teran i suszy na powietrzu szynkę zwaną
pršut. Ze słoweńskiego Krasu pochodzą także szlachetne
konie Lipizzaner. Kolebką tej rasy jest stadnina w
Lipicy, gdzie była ona udoskonalana przez ponad cztery stulecia.
Słoweński Kras bywa uznawany za najpiękniejszy podziemny zakątek naszej planety - jest tu
ponad tysiąc jaskiń, przy czym dla turystów jest dostępnych tylko 20 z nich. Przed wizytą w Słowenii byłem w naszej jaskini Raj, z której jesteśmy tak dumni. No cóż... Najpiękniejsze sale Raju nie są warte przedsionków sal jaskiń w Krasie. Najsłynniejszą z nich jest
Postojna (Postojnska jama) - gigantyczna jaskinia i równie wielki kombinat turystyczny u jej wejścia. Część spośród jej 20 km korytarzy została udostępniona turystom już na początku XIX wieku. Trasa ma długość 5,5 km, ale zajmuje tylko 1,5 godziny, ponieważ 4-kilometrowy odcinek pokonuje się kolejką elektryczną pędzącą przez jaskinię w tempie przyzwoitego rollercoastera. Na powietrzu ma się w takich przypadkach wiatr we włosach, natomiast tu trzeba uważać, żeby nie zahaczyć głową o jakiś piękny stalaktyt.
Jaskinia wydrążona została w skałach przez rzekę
Pivkę, która jest zresztą winna podziurawienia skał w kilku innych miejscach. Starym korytem rzeki przebiega podziemna trasa, którą ponoć przechadzali się wielcy tego świata, z cesarzami Austro-Węgier na czele. Wokół mnożą się zadziwiające formy skalne: wielometrowe żółto-beżowo-pomarańczowe nacieki, zwieszające się ze stropów tysiące stalaktytów o najrozmaitszych formach, kształtach i kolorach, wyrastające z ziemi ogromne stalagmity, przezroczyste skalne kurtyny... A wszystko w takiej skali, że w głowie się nie mieści. Niestety, strasznie dużo tu ludzi, ale trudno się dziwić - wszyscy chcą zobaczyć takie dziwo. Pora wracać do domu. Z Krasu na północ autostrada ciągnie się aż do granicy z Polską (szkoda, że nie trochę dalej...).
Źródło:
styl24.pl